Muszę stwierdzić, że w tym roku znalazłam nowy sposób na przetrwanie listopada. Miesiąc, za którym nie przepadam, mija mi na sklejaniu i tworzeniu miniatur. W połowie listopada pokazywałam Wam miniaturową kawiarenkę i pokoik dla Pukiśki Soso, a dziś przychodzę do Was ze... szklarnią.
Poszczególne elementy tej miniatury sklejałam przez kilka dni i muszę przyznać, że była to chyba najbardziej czasochłonna praca spośród pozostałych, ale za to jaka przyjemna. Sklejanie umilałam sobie oglądaniem kolejnych odcinków serialu science fiction sprzed lat "Roswell. W kręgu tajemnic". Także powiem Wam, że był to wielorako relaksujący czas. Polecam taką formę "przetrwania codzienności".
Każdy kwiatek, każdy mebelek, szkielet szklarni i szyby, podłoga, książki, wiaderko, konewka, szpadel, pudełka, oświetlenie i inne gadżety - wszystko to wymagało złożenia, sklejenia, udłubania, odpowiedniego zamontowania. Nie wszystkie przedmioty trzymają skalę, ale i tak satysfakcja po złożeniu jest ogromna. Czuję się dużym i dzielnym Bobem Budowniczym.
Kilka elementów zmodyfikowałam, odchodząc od pomysłu producenta, jak np. siatka na drzwiach (w oryginale była szyba), czy wszędobylskie zielsko wspinające się po ściankach (w oryginale tego nie było, ja użyłam sztucznego mchu z własnych zasobów). Nie wszystkie rośliny wykorzystałam, inne dodałam. W środku szklarni dokleiłam też zieloną "wykładzinę" - w oryginale był tu nadruk dywanu, który mi nie odpowiadał.
No i to by było chyba na tyle.
Trzeba teraz poszukać sobie innej zabawki,
bo ogromnie mnie to wciągnęło.
Zerkam tęsknym okiem na propozycje miniatur
w Empiku i na Bonito.pl,
ale na razie są drogie.
No zobaczymy...
W każdym razie grudzień coraz bliżej, więc i humor lepszy.
Czego i Wam serdecznie życzę.
Miłej końcówki niedzieli i sympatycznego nowego tygodnia :-)
Pozdrowionka :-)